środa, 21 kwietnia 2010

Cytadela

Hanoi i Ho Chi Minh to tylko przedsionki do Wietnamu, taki przedsmak. Prawdziwy smak znajduje się w środku, w Hue i mam nadzieję, że również w Hoi An. W każdym razie wczorajszy dzień był pełen wrażeń i uroku, ale dzisiejszy przerósł wszelkie wyobrażenia. Każdy słyszał o Zakazanym Mieście w Pekinie, ale czy ktoś słyszał o Zakazanym Purpurowym Mieście w Hue? Jeśli nie, powinien to wziąć pod uwagę przy planowaniu kolejnych podróży. Genialne miejsce. Wyszliśmy dziś z hotelu po 9 tej rano a wróciliśmy dopiero po 4tej. Pominąwszy godzinny obiad w drodze powrotnej, to przez resztę czasu wypacaliśmy organizmy robiąc dziesiątki kilometrów po cytadeli. Żeby się do niej dostać trzeba przejść mostem na drugą stronę rzeki Song Huong. Cytadela - Kinh Thanh to założone przez cesarza Gia Long, miasto otoczone prawie czterometrowym ceglanym murem oraz kilkumetrowej szerokości fosą. Ma ponad 200lat. Do dziś zachowały się mury i wypełniona fosą woda, choć sama cytadela przeszła mocne bombardowania przez Amerykanów. Dziś tętni tu normalne życie zwykłych mieszkańców Hue, zachował się jednak prostokątny układ ulic, szerokie place, parki, stare piętrowe budynki. Perłą cytadeli jest Tu Cam Thanh - Purpurowe Zakazane Miasto - cesarska siedziba. Zakazane miasto schowane jest za kolejnym wewnętrznym murem i fosą. Wstęp do środka miał tylko cesarz ze swoją świtą. Główna brama posiada siedem bram, ale przez główną mógł przechodzić cesarz z rodziną, boczne były zarezerwowane dla generałów i ministrów a najdalsze i największe dla służby i słoni. Pięknie odtworzona jest główna brama, dziedziniec za nią oraz pierwszy pawilon.Pozostałe budynki w części głównej zostały mocno zniszczone wskutek bombardowań, natomiast trwają prace rekonstrukcyjne. Zachowały się nieliczne pawilony, tarasy, części balustrad. W znakomitym stanie zachowane zostały, bądź odtworzone boczne dzielnice Zakazanego Miasta. Mnoży się tu od ocienionych alei wzdłuż murów, z pięknie rzeźbionymi, kolorowymi bramami. Za nim znajdują się pełne przepychu świątynie, altany, ogrody. Są odrębne pałace królowej, konkubin, jest stary teatr, gdzie cesarz wraz z rodziną oglądał przedstawienia. Jest wielki sztuczny zbiornik wodny służący jako basen, a nawet budynek w stylu kolonialnym, który służył jako szpital. Jedna z najpiękniej odtworzonych świątyń to dzieło rekonstrukcyjne Polaka, niejakiego Kwiatkowskiego . Wewnętrzne mury Miasta pomalowane są na żółto, poza ten żółty kolor mężczyźni nie mieli wstępu, mogli wchodzić tylko Cesarz z rodziną oraz eunuchowie. Żadna zaś ze służek mieszkających wewnątrz, nie mogła opuszczać granicy żółtych murów. Według mnie, Zakazane Miasto w Hue jest większe od tego słynnego w Pekinie a po zakończeniu pełni prac rekonstrukcyjnych, za kilka lat będzie mu dorównywać urodą i przepychem. Na korzyść wietnamskiego Miasta przemawia to, że jest tu bardzo zielono, jest wiele parków i ogrodów i można nawet pojeździć sobie na słoniu. Można tu spędzić cały dzień podziwiając niezwykły kunszt architektów sprzed 200lat. Po wyczerpującym zwiedzaniu przeszliśmy się ulicami Cytadeli w poszukiwaniu życiodajnego płynu czyli piwa. Nic tak nie gasi pragnienia jak lekkie piwo azjatyckie. A dziś było potwornie gorąco, pot wlewał nam się dosłownie do oczu. Kiedy już prawie padaliśmy ze zmęczenia, udało mi się zaprowadzić wycieczkę do lokalnej restauracji, z której piętra mieliśmy super widok na zielone stawy wewnątrz murów cytadeli. W restauracji chyba nie widują turystów bo nie mieli menu po angielsku. Zamawialiśmy na migi, wzorując się na zdjęciach w wietnamskim menu oraz wyszukując poszczególne zwroty w przewodniku. Trafiliśmy idealnie. Dostaliśmy nemy, czyli popularne sajgonki, ale świeże. Wygląda to tak, że przynoszą nadziane jak szaszłyki kawałki zmielonego mięsa na patyku. Do tego suche, cieniutkie placki ryżowe. Na placek nakłada się mięso z szaszłyka, kawałek melona, sałaty, świeżego ogórka i ewentualnie pokruszony czosnek z chili. Placek się zwija i macza w specjalnym słono, kwaśnym sosie. Palce lizać. A potem zjedliśmy zupkę bun bo Hue. Jest to rosołek z białym makaronem i kawałkami świeżej wołowiny. Do zupy wlewa się specjalny tłuszcz dla smaku oraz dorzuca według własnego uznania zieleninę z osobnego talerza. Jest tam pietruszka, bazylia, mięta i inne zioła. Zupę doprawia się czarnym grubo mielonym pieprzem oraz sokiem ze świeżej limonki. Genialny smak. Czysta rozkosz. Piliśmy już kolejny gatunek piwa podczas tego wyjazdu, kolejny lokalny browar z Hue - Festival Beer. Przednie piwo, zwłaszcza na takie upały. Taki posiłek, dwa dania i 3 piwa to koszt około 12złotych. Taka Azja jak dziś, taki Wietnam jak dziś to jest to co tygrysy lubią najbardziej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz