środa, 14 kwietnia 2010

Halong Bay

Dziś kontynuowaliśmy eksplorację zatoki, rano o 8mej przy śniadaniu zaniepokoił nas mały deszczyk, ale potem z godziny na godzinę pogoda się poprawiała, aż po południu w końcu wyszło słońce i okazało się, że nawet opala. Dziś wieczór po raz pierwszy podczas wyjazdu mamy zaczerwienione ręce i karki. Prawdopodobnie słońce dopadło nas na rowerach. Zanim jednak na nie wsiedliśmy pożegnaliśmy się z resztą naszej grupy i przesiedliśmy wspólnie z rodziną amerykańską na inny mniejszy statek. Zabrał nas on do przystani gdzie wsiedliśmy na tandetne, mocno zniszczone rowery. Najważniejsze że zdały egzamin, nikt się nie zabił, mimo, ze w jednym nie działały hamulce i mogliśmy się przemieszczać po wyspie i dotrzeć do wioski Viet Hai oddalonej około 4km w głębi lądu na wyspie Cat Ba. Wioska leży w dolinie otoczonej górami i składa się z jednej głównej piaszczystej drogi, wzdłuż której stoją domy, zaś wszystko wokół otaczają intensywnie zielone pola ryżu. Wietnamczycy kompletnie nie dbają o otoczenie, we wsi było brudno i niechlujnie. Przy drodze trwały jakieś prace budowlane, kręciło się kilkanaście osób, o dziwo głównie kobiet które nosiły na barkach cegły, cement i kamienie na budowę. Przewodnik z dumą pokazała nam wiejską szkołę i szpital. Ten ostatni wybudowano chyba dla postrachu, żeby nikt nie chciał zachorować. Szkoła mimo, że było południe i dzień powszedni świeciła pustkami. Wiatr tylko zamiatał liściami na podwórku. We wsi generalnie panował marazm, widzieliśmy dwie pracujące osoby, jedną z nich była stara może 80-letnia babcia wybierająca z mułu w sadzawce ślimaki do koszyka. Po godzinnej wizycie w wiosce Viet Hai powróciliśmy tą samą drogą do przystani i znowu popłynęliśmy między skałami do zatoczki, gdzie na małej platformie zakotwiczona była szopa. Tam pożyczyliśmy kajaki i przez kolejne 45minut wiosłowaliśmy wokół skał. Był to więc dziś bardzo intensywny program. Gdybyśmy tak się ruszali przez cały wyjazd pewnie byśmy nie przybrali na wadze. Po wyjściu z kajaków mieliśmy obiad na pokładzie. Posiłki serwowane na obu statkach to typowa kuchnia wietnamska z przewagą seafood'u. Jedliśmy więc krewetki, kalmary, ośmiorniczki, ostrygi i kraby. Niezłe choć w ilościach, które pozwalają coś skosztować i się najeść, ale na pewno nie przejeść. Czasem miałoby się ochotę zjeść coś więcej. Po obiedzie popłynęliśmy do malutkiej uroczej wysepki z niewielką piaszczystą plażą upstrzoną setkami muszli. Byliśmy tu zupełnie sami i mogliśmy pływać bez towarzystwa turystów z innych statków, których w zatoce Halong jest mnóstwo. Im bliżej zbliżaliśmy się do miasteczka Cat Ba tym więcej widzieliśmy na wodzie pływających hodowli ostryg. Przy samym porcie były to wręcz całe kolonie domków, zbudowanych na platformach osadzonych na pojemnikach wypełnionych powietrzem. Pod platformami znajdują się klatki w których hoduje się ostrygi i inne skorupiaki. Miasteczko Cat Ba, gdzie dziś śpimy to wielkie zaskoczenie. Definitywnie na plus. Spodziewaliśmy się małej wioski rybackiej, tymczasem okazuje się, że to całkiem fajny kurort wypoczynkowy, popularny wśród mieszkańców stolicy - Hanoi. Jest tu piękny bulwar nadmorski wysadzany palmami, dużo knajp i hoteli wzdłuż deptaka. W odległości kilkuset metrów od brzegu na wodzie znajdują się tzw. pływające restauracje, do których trzeba dopłynąć wynajętą łódką. Specjalizują się w rybach i owocach morza, które wybiera się z wielkich akwariów znajdujących się pod podłogą. My nie skorzystaliśmy, bo mieliśmy w pakiecie z hotelem kolację na ostatnim, dziewiątym pietrze. Ostatnie piętro okazało się być odkrytym tarasem z piękną, podświetloną panoramą miasteczka w dole. Ponoć na Cat Ba znajduje się wiele pięknych plaż, romantycznych zatoczek i nadal nie do końca odkrytych miejsc. Nie będziemy mieli okazji tego zobaczyć, bo jutro rano płyniemy dalej po zatoce i wracamy do Hanoi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz