niedziela, 4 kwietnia 2010

Wielkanoc w Hanoi

Na śniadanie wielkanocne zjedliśmy dziś jajecznicę z trzech jajek, do tego bułkę wielkości bochenka chleba, popiliśmy sokiem ze świeżo wycisniętych pomarańczy i kawą po wietnamsku o posmaku orzechowym z gęstym skondensowanym mlekiem. Z maleńkiej jadalni na siódmym piętrze hotelu rozpościerał się widok na jezioro Hoan Kiem. Pogoda pochmurna, co chwilę pada leciutki deszczyk, który w żadne sposób nie przeszkadza. Temperatura jest iście wiosenna, około 22-25stopni, bardzo przyjemnie, zupełnie nie jak w Azji. Lot z Warszawy przez Paryż i Bangkok przebiegł bez komplikacji, aczkolwiek był męczacy, mało miejsca, kiepskie jedzenie, co chwila goraco lub zimno. Na lotnisku w Hanoi czekał na nas kierowca. Jazda z lotniska do centrum miasta zajela nam godzine i byla niezlym przezyciem, zwlaszcza dla Zbyszka nieprzywyklego do azjatyckiego stylu jazdy. Nasz kierowca nie jechal specjalnie szybko, za to zupelnie wbrew regułom, pod prad, zjezdzajac z lewa w prawo, mijajac wysepki posrodku jezdni z drugiej strony itp. Smielismy sie w glos dopingujac kierowce. Nie na darmo mowi sie na balagan saigon. Na ulicach Hanoi, pelnym motocykli, skuterow, rikszy i rowerow panuje jeden wielki saigon. W hotelu mala sciema, bo po przyjezdzie okazalo sie, ze maja dla nas pokoje, owszem ale w innym hotelu, co prawda tylko 50metrow dalej, ale obrazuje to w pewien sposob sposob ich myslenia i postepowania. Nie można miec do nich zaufania niestety. Szybko wzielismy przysznic, wskoczyliśmy w świeże ciuchy i wyszliśmy na miasto. Old Quarter, dzielnica w której się zatrzymaliśmy to platanina uliczek, pelnych sklepików, hotelików, biur podróży i knajpek. Charakterystyczne jest to, że fronty budynków sa bardzo waskie, za to głębokie. Zapachy dochodzace z ulicznych knajpek nie pozwoliy nam sie dlugo walesac po uliczkach o pustym zoladku. Szybko znalezlismy fajna knajpke na pierwszym pietrze kamienicy, widoczna na zdjeciu i zamowilismy zimne wietnamskie piwo Hanoi a potem dla porownania Halida i do tego a jakzeby inaczej saigonki warzywne. Potem ryż z warzywami i wieprzowine słodko kwasna. Palce lizac. Już wiemy, ze warto bylo tu przyjechać , choćby ze względu na jedzenie. Ceny sa umiarkowanie niskie. Piwo półlitrowe w knajpie kosztuje około 1$, obiad około 3$, hotel ze śniadaniem w zależności od jakości 20-30$. Wieczorem poszliśmy na Night Bazaar, ciagnace się na długości kilku ulic stragany z wszelkim badziewem azjatyckim, głównie koszulki Gucci, Calvin Klein, Gap i inne znane marki po 2$, paski skórzane Dolce Gabbana po 1$, buty, klapki i inne świecidełka. Taki nasz stadionowy bazar. Potem obeszliśmy jezioro w kółko, to takie miejsce dla romantycznych par, wszystkie ławeczki przy wodzie zajęte były przez przytulone pary. Pośrodku jeziora na wysepce znajduje się podświetlona na biało chińska pagoda. Zakończyliśmy dzień o północy na werandzie knajpki przy naszym hoteliku, jedzac smazone kalmary w sosie czosnkowym i pijac piwo Tiger. Justyna opuściła nas wcześniej, bo oczy jej się zamykały ale jak my ze Zbyszkiem doszliśmy do naszego hotelu okazało się, że jest zamknięty na 4 spusty, kraty zaciagnięte, światła pogaszone. Musieliśmy budzić ciecia, który z kolega rozłożyli już koce i poduszki na podłodze w recepcji. Spaliśmy bardzo dobrze, poranek dzisiejszego dnia jak już wspomniałem powitał nas pochmurnym niebiem. Zaraz wyruszamy na zwiedzanie miasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz