piątek, 18 lutego 2011

Another day in paradise

Dzis byl dzien mniej obfitujacy we wrazenia, ale i tak jestesmy wykonczeni. Wstalismy rano zeby pojechac do Parku narodowego Arenal Volcano zeby zrobic kilkukilometrowy trekking u podnoza gory. Wulkan nadal nie jest dla nas laskawy, nie chce pokazac czubeczka. Kiedy weszlismy na szlak swiecilo slonce i mielismy nadzieje, ze wiatr rozwieje chmury, ale kiedy konczylismy niestety cala gora byla zakryta i padal deszcz. A co na szlaku? Najpierw wysokie na trzy metry trawy, potem doszlismy do strefy, gdzie w 1992 roku wylala lawa i chodzilismy po skalach powulkanicznych. Na koniec wracalismy przez lasy desczowe pomiedzy wulkanem a Lago Arenal. Imponujace wrazenie robia olbrzymie drzewa Ceiba rosnace w dzungli. Najwyzsze maja po 40metrow wysokosci i licza sobie ponad 100lat. Cala trasa zajela nam ponad 2 godziny i miejscami brodzilismy po niezlym blotku posrod wilgotnej, zielonej sciany roslinnosci. Popoludniu pojechalismy do Butterfly Conservatory gdzie sympatyczna Pani pokazala nam caly cykl zycia motyli, od jajeczek wielkosci glowki od szpilki i kokonu przez etap larwy zielonej przyczepionej do liscia, prawie niewidocznej az po dlugie jak palec czarne poczwarki. A potem oczywiscie motyle we wszystkich kolorach. Jednym slowem - piekne. Tak wiec spedzilismy dzisiejszy dzien w aktywny i zgodny z natura sposob. Wieczorem moczylismy sie w naszych hotelowych goracych zrodlach i jest to nasze pozegnanie z woda na tym wyjezdzie. Zrewidowalismy nasze plany i z uwagi na mikroklimat deszczowy panujacy w okolicach Arenal rezygnujemy z wycieczki konnej do wodospadu i zamiast tego sprobujemy jutro dotrzec do wulkanu Irazu, ktorego nie mielismy wogole w planach.
Mam nadzieje, ze do czasu naszego powrotu do Polski juz sie tam ociepli:-)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz