wtorek, 15 lutego 2011

Malpi Gaj

Dzis rano bylismy wysoko w gorach a wieczorem moczylismy sie w jaccuzi nad Pacyfikiem. Ale wszystko zaczelo sie od olbrzymiej wichury wczorajszej nocy. Jak wspominalem, zaczelo padac okolo czwartej po poludniu. No coz jestesmy w gorach w rezerwacje lasow deszczowych wiec to w sumie normalne. Ale deszczyk nie byl tymczasowy, padal i padal i padal az nastala noc. Nie myslalem ze na tym wyjezdzie bedziemy marznac, a jesli juz to najwyzej z powodu klimy. Tymczasem zrobilo sie chlodno, wyciagnelismy wszystkie koce z szafy, zeby nakryc koldry. Zaczelo wiac, deszcz lal jak z cebra, drzewa szumialy, woda sciekala potokami z dachu. Wichura sie nasilala a my staralismy sie zasnac. Czulem sie jakbym byl uczestnikiem wyprawy na Mount Everest i spal w namiocie w bazie na 5tysiacach metrach a wokol szalala sniezna wichura. Najgorzej ze na 8:30 rano mielismy zabukowane atrakcje w parku Selvatura a z godziny na godzine wichura wcale nie cichla. Nastal poranek, zjedlismy sniadanie i pojechalismy kilkanascie kilometrow za miasteczko do rezerwatu lasow chmurowych w Santa Elena. Miesci sie tam kilka prywatnych parkow natury, ktore oferuja zjazdy na linach – tzw zipline, wedrowki po wiszacych mostach, przejazdki wagonikami na wyskosci koron drzew i inne atrakcje typu terraria z owadami, klatki z motylami itp. Dojechalismy do parku Selvatura i pelni obaw spytalismy sie czy pogoda, czyli deszcz i silny wiatr nie sa przeszkoda, ale obsluga sie tylko usmiechnela, mowiac, ze to przeciez normalne w lasach deszczowych. Bylo nas w grupie okolo 10osob, dostalismy kaski i uprzaz wiazana wokol bioder. Towarzyszylo nam 6 przewodnikow. Krotki instruktaz w lesie i pierwsza wspinaczka po metalowej konstrukcji, zapieli nas do liny, chwila strachu i niepewnosci i pomknelismy kolejno po stalowej linie z jednej platformy na druga gdzies w glebi lasu. Wow! Ale frajda. Justyna byla przestraszona przed pierwszym zjazdem, ale jak tylko dojechala byla usmiechnieta od ucha do ucha. Lacznie wszystkich lin i zjazdow bylo trzynascie, z czego najkrotszy odcinek mierzyl 72metry a najdluzszy rowno 1000metrow, czyli jechalismy az kilometr, w dodatku na wysokosci 150metrow. Pod naszymi nogami rozposcieral sie las. Padal deszcz co bylo uciazliwe bo bylismy przemoczeni ale rownoczesnie cala okolica byla osnuta mgla. Niesamowite bylo wrazenie jak jechalismy na linie i nie bylo widac celu. Lina ginela w gestej jak smietana mgle i jechalo sie w nieznane. Roslinnosc wokol nas genialna, gesta, intensywnie zielona, olbrzymie drzewa porosniete mchami, liany zwisajace z konarow, duze rozlozyste paprocie, po prostu wiecznie mokra dzungla. Widoki troche jak w filmie Avatar, z tym ze przebywanie tu na zywo bije na glowe kazdy film 3D. Po dwugodzinnym canopy tour, czyli zjazdach na linach po wierzcholkach drzew, zrobilismy sobie jeszcze trzy kilometrowy treking po rezerwacie, po trasie zawierajacej 8 wiszących mostów, z ktorych najdluzszy mial 157metrow. Totalnie przemoczeni wrocilismy do hotelu i chwie potem opuszczalismy juz rezerwat lasow chmurowych i rozpoczelismy podroz na wybrzeze Pacyfiku do prowincji Guanacaste. Wystarczylo odjechac moze z 5 kilometrow i opuscilismy rejon nisko wiszacych chmur i deszczu. Od razu pojawilo sie blekitne niebo a im nizej zjezdzalismy w dol zaczelo robic sie coraz gorecej. Do Monteverede nie ma dojazdu asfaltowa droga. Mozna sie tam dostac jedynie dwoma gorskimi, kamiennymi , nieutwardzonymi drogami wijacymi sie po zboczach gor. Jedna trasa wjezdalismy wczoraj od strony San Jose a druga trasa opuscilismy dzis Monteverde. To okolo 30km wyboistej stromej drogi, ale zapierajace dech widoki sa warte tego wysilku. Doszlismy z Martinezem do wniosku, ze krajobraz bardzo nam przypomina widoki z polnocnej wyspy Nowej Zelandii, z tym, ze na pastwiskach na zboczach gor pasly sie bawoly zamiast owiec a zamiast upraw kiwi sa tu plantacje kawy. Drogi w Kostaryce nie sa najlepszej jakosci, czasem sa polatane dziura na dziurze, czasem asfalt jest gladki jak stol, czasem droga zamienia sie w zwirowa, piaszczysta trase. Jakies 70% mijanych samochodow to terenowe wozy z napedem 4x4. Jest to nieodzowne aby dojechac w niektore regiony kraju. Raj dla milosnikow tego typu samochodow, zwlaszcza w porze deszczowej, kiedy niektore drogi zamieniaja sie w bagniste, rwace potoki. W prowincji Guanacaste, przez ktora przejezdzalismy dominuja wielkie rancza z bydlem. Otoczone bialymi palisadami, plaskie, przystrzyzone, wyczyszone z chwastow z zagajnikami drzew. Charakterystyczne dla krajobrazow sa tu drzewa obsypane rozowym kwiatem, przypomina to kwitnaca wisnie. Widoki przywodzily nam na mysl pejzaze z Kenii czy Tanzanii, rozlozysta sawanna z pojedynczymi, mocno rozlozystymi kopulami drzew a w tle gory. Musze przyznac, ze krajobrazowo Kostaryka jest przepiekna i bardzo zadbana. Po spozyciu zeberek wieprzowych w sosie bbq z ryzem i wszechobecna fasola w zajezdze Tres Hermanas, kilka godzin pozniej dojechalismy do Hacienda Pinilla na wybrzezu Pacyfiku. To kilkusethektarowa posiadlosc, dawne rancho wlascicieli ziemskich. Od wjazdu do hotelu jedzie sie jeszcze ponad 6km. Hotel marzenie, wybudowany w stylu hiszpanskich posiadlosci, elegancja i smak, dbalosc o szczegoly. Tu lizniemy troche luksusu, naladujemy akumulatory zanim powrocimy znow do serca kraju pod wulkan Arenal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz