sobota, 19 lutego 2011

Pura Vida

Pura Vida to najczesciej wypowiadane zdanie przez zadowolonych z zycia Kostarykanczykow. Mowia to kiedy sa zadowoleni, kiedy sie cos uda, kiedy sie witaja i zegnaja. Powodow do zadowolenia maja chyba duzo, bo trzeba przyznac ze kraj maja piekny. Przejechalismy dzis z Arenal do San Jose a nawet kilkadziesiat kilometrow dalej bo az do wulkanu Irazu. Kostaryka to mieszanina roznych regionow i klimatow. Przy tym jest to niewielki kraj, 6 razy mniejszy od Polski i mimo sredniej jakosci drog i wysokich gor mozna bez trudu w ciagu jednego dnia przejechac na drugi kraniec Kostaryki. My opuscilismy wiecznie zachmurzone okolice wulkanu Arenal, zeby jechac przez tereny uprawne ananasa, yuki i bananow. Potem zyzne tarasy uprawne sie skonczyly i zaczely sie gory, w ktorych panowala gesta jak smietana mgla i musielismy jechac 20km/h po kretych gorskich zawijasach. Potem skonczyly sie gory i wiechalismy w aglomeracje miejska wokol San Jose. Sama stolica i sasiadujace miasteczka sa bardzo rozlegle. Polozone jest w dolinie miedzy gorami i w zasadzie zajmuje kazda wolna przestrzen w dole. Przejechanie przez San Jose to meczarnia. Panuja tu niesamowite korki. A potem wspinalismy sie kreta droga az na wysokosc 3339 metrow n.p.m. zeby dotrzec do Parku Narodowego Irazu. Niezwykle, ze na tej wysokosci nadal wystepuje zielona roslinnosc, co prawda jest mniej bujna i bardziej rachityczna, niemniej jednak prawie az po sam szczyt rozciagaja sie pola uprawne, glownie warzyw. Temperatura jest tu rzeska, a w samym parku przy kraterze wrecz zimna. Sniegu sie tu jednak nie doswiadczy. To duza ulga w porownaniu z 30 stopniowym goracem panujacym na dole w San Jose. Juz od polowy wzniesienia czuc bylo zapach siarki a nasz samochod coraz ciezej sobie radzil pnac sie po gore w rozrzedzonym powietrzu. W parku mozna w zasadzie przejsc sie krotka, moze kilometrowa sciezka wzdluz dwoch kraterow. Wypelnione sa one zielono- turkusowa woda. Trzeba miec duzo szczescia zeby miec czyste niebo. Nam oczywiscie towarzyszyly chmury i mgly. Coz taka karma. Na szczycie spotkalismy Czecha, ktory dojechal tu na rowerze - prawdziwy kozak. Oddycha sie na tej wysokosci ciezko a do tego dochodza wyziewy siarkowodorowe z wulkanu. Zrobilismy wiec kilka zdjec i czym predzej wynieslismy sie do slonecznej doliny. Jutra przed nami wyprawa na kolejny wulkan Poas. Wiadomo, dzien bez wulkanu w Kostaryce to dzien stracony...
p.s. Tyle sie nagadalem, ze w Marriotach internet drogi jak cholera a tu sie okazalo, ze w najtanszym ich hotelu w SJO jest za free.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz