czwartek, 7 lipca 2011

Viva Mexico

Tego lata polecielismy do Meksyku. Niestety przez USA. Niestety, bo jak sie okazuje ojczyzna demokracji pod pozorem ochrony obywateli pozbawia ich praw. Na lotnisku w Miami podczas odprawy imigracyjnej nasza kolezanke z dzieckiem zatrzymano do kontroli bez podania zadnych przyczyn. Mielismy kolejny samolot do Cancun tego samego dnia, ale nikogo to nie obchodzilo. Trzymali ja 2 godziny w jakiejs salce, nic nie tlumaczac, poczym zwrocono jej dokumenty i pozegnano. Tak po prostu. Gdybysmy mieli kolejny samolot godzine lub dwie pozniej nie zdazylibysmy. Na szczescie mielismy 5 godzin w zapasie, 1 h spoznil sie AirFrance z Paryza, 2h czekalismy na kolezanke, potem musielismy zmieniac terminal na odloty AA i szczesliwie udalo nam sie doleciec do Cancun. Na miejscu troche przepychanek z miejscowa mafia taksowkowa i po godzinnej jezdzie nocnej autostrada wzdluz wybrzeza w koncu zakwaterowalismy sie w naszym hotelu. Rezerwacje byly, bo troche sie tego tez obawilismy, ale widocznie limit pecha na ten dzien wyczerpalismy. Dzieciaki spaly i musielismy je wlec nieprzytomne do pokoi. A od rana Meksyk. Goraco, 95% wilgotnosci, kapiel w basenie czy morzu daje wytchnienie na kilka chwil. Zimne drinki tez. Nasze domki hotelowe polozone sa posrodku gestej tropikalnej dzungli. Zeby dojsc do ogolnodostepnych budynkow z restauracjami, lobby czy basenami trzeba
przejsc kilkusetmetrowymi kladkami przerzuconymi posrod bagien i lasow mangrowych. Zatrzymanie sie na dluzej na kladce grozi pozarciem zywcem przez komary. Obejscie calego terenu kompleksu hotelowego skladajacego sie z czterech hoteli zajmuje pewnie caly dzien. My poruszamy sie tylko w obrebie naszego hotelu i najblizszych okolic. Mamy tu miedzy innymi maly park z krokodylami, ktore sa karmione codziennie o 13tej. Jest tez park z jeziorkiem gdzie majestatycznie przechadzaja sie intensywnie rozowe flamingi. Na sciezkach co rusz wyleguja sie iguany a w krzakach
baraszkuja na drzewach coati a pod nimi mrowkojady. Calosc otoczenia zyje. Wczoraj zwiedzalismy Tulum, ruiny po miejscie Majow z epoki Toltecow. Cale szczescie niebo jest troche zachmurzone, bo kiedy na chwile wyszlo pelne slonce myslelismy ze umrzemy. Nie jest mozliwe zeby w pelnym sloncu zwiedzac czy lezec na plazy w lipcu w Meksyku. Lekko przychmurzona pogoda jest naszym wielkim sprzymierzencem na tym
wyjezdzie. Dziewczyny i dzieciaki wykapali sie w turkusowych wodach na plazy pod magicznymi ruinami w Tulum. Co ciekawe to nie tata ani chlopaki, ale najmlodszy Igor nawiazal pierwsze kontakty z plcia przeciwna wsrod miejscowej ludnosci. Byly chwile, kiedy zjezdzaly sie tu kolejne wycieczki, ze byla to najbardziej zatloczona plaza, na ktorej dane mi bylo kiedys przebywac:-) Jutro jedziemy na caly dzien do Xcaret.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz