niedziela, 29 kwietnia 2012

Łowcy jeleni

Justyna nasmażyła na kolację racuchy z ananasem i bananami. Palce lizać. Ehh, pomyśleliśmy sobie, że w razie wygrania jakiejś konkretnej sumki w totka, można by się zainstalować na wyspie i założyć smażalnię racuchów, placków ziemniaczanych i pączków. Tu pewnie nie znają takich smaków. Nazwalibyśmy przybytek - Racuchy Justyny. Dzień rozpoczęliśmy dużo wcześniej niż zazwyczaj, o siódmej byliśmy już na nogach i szorowaliśmy zęby. Szybkie śniadanie i już podążaliśmy na wschód wyspy do miejscowości Trou d'Eau Douce . Wyspa Mauritius ma zapewne wiele zalet ale jedną z głównych są bliskie odległości. Tu wszędzie jest przysłowiowy rzut beretem. Do celu dotarliśmy po 45minutach jazdy przez pola trzciny cukrowej i małe malownicze miejscowości. Naszym dzisiejszym celem była Wyspa Jeleni. Temat został mi nadany już w Polsce, przez koleżanki, które twierdziły, że to miejsce należy koniecznie zobaczyć, do tego dołączyły foldery reklamujące Mauritius, które widzieliśmy w samolocie, przewodniki oraz naganiacze sprzedające wycieczki na plażach. We wszystkich folderach reklamujących wyspę Mauritius jest zdjęcie lotnicze wyspy Ile aux Cerfs. Wypromowano to miejsce jako jedną z największych atrakcji wyspy. Wszystkie jelenie, które dają się złapać w tą marketingową pułapkę podążają tu tłumnie. Nie inaczej było z nami. W biurach podróży oferowano pakiet, w ramach którego był transport minibusem na wschodnie wybrzeże, rejs katamaranem na wyspę i obiad na miejscu. Najtańsza opcja kosztowała 1500rupii, jeśli dochodziły jakieś wodospady po drodze, czy lepsze jedzenie, cena odpowiednio wzrastała. My postanowiliśmy dojechać tam własnym sumptem i samochodem pojechaliśmy do miejscowości Trou d'Eau Douce a tam w jednej z dwóch przystani łódek, kupiliśmy sam transport łódką na wyspę w cenie 400rupii od osoby dorosłej i 200rupii od dziecka. Cena dotyczy transportu w obie strony. Podobno można też dogadać się z właścicielami łódek bezpośrednio i przy większej grupie dostać lepszą cenę. Samochód zostawiliśmy przy przystani. Po drodze na wyspę mijaliśmy ekskluzywny hotel 5-cio gwiazdkowy Le Touessrok, do którego zresztą należy wyspa Ile aux Cerfs. Życzę wszystkim czytającym żeby choć raz w życiu było ich stać przyjechać do tego hotelu na tygodniowy wypoczynek. Resort jest piękny i genialnie położony. Z ciekawości wszedłem potem do internetu poczytać o nim. Tanio nie jest, bo noc w apartamencie z widokiem na morze kosztuje ponad 1000 Euro, ale wygląda nieziemsko i jest czystym synonimem relaksu. Zbliżyliśmy się do wyspy i miny trochę nam zrzedły. Nic ciekawego. Najbardziej znany obrazek który mieliśmy okazję zobaczyć w kolorowych magazynach reklamujących Mauritius, w rzeczywistości wcale nie był taki cudowny. Do tego na wyspie obsiedli nas naganiacze sprzedające dalsze wycieczki, snorkeling, parasailing i tysiące innych aktywności za grubą kasę. Przy przystani ulokowały się dwie restauracje, ciąg sklepików z pamiątkami, lodziarnia, bar, gdzie małe piwo kosztuje 175rupii (około 20złotych) a nawet scena z rusztowaniem nagłaśniającym do wieczornych występów. Komercja w najlepszym wydaniu. Powiem szczerze, wszystko to robi fatalne wrażenie. Gdybym wykupił tu wycieczkę za 200 złotych i to wszystko zobaczył, krew by się we mnie zagotowała z wściekłości. Na szczęście im dalej w las tym więcej grzybów. Zostawiliśmy za sobą cały ten zgiełk sklepikarzy i naganiaczy i podążyliśmy wzdłuż wybrzeża wyspy mijając kolejne zatoczki. Trzeba przyznać, że plaże z białym piaskiem i turkusowej barwy wodą robią wrażenie. Woda jest przezroczysta, dużo jest czarnych skałek, chodzą po nich kraby, a między nimi pływają rybki. Jest tu pięknie, brakuje jedynie palm. Drzewa są niestety iglaste. Palm kokosowych tu nie uświadczysz, chyba, ze pośrodku wysepki, którą stanowi olbrzymie pole golfowe, cudownie zaprojektowane i utrzymane, z genialnymi roślinkami i drzewami, sztucznymi jeziorkami itp. Tłumy hindusów zostały na jednej z pierwszych plaż a my podążyliśmy dalej, żeby mieć jedną z zatoczek tylko dla siebie. Poszliśmy ze Zbyszkiem na rekonesans wokół wyspy. Co chwila napotykaliśmy odosobnione zatoczki z bezbłędnie piękną wodą i piaszczystymi plażami. W wodzie dużo jeżowców, rozgwiazdy, rybki a na piasku muszelki i inne bogactwa morza. Szliśmy około 45minut wzdłuż plaż aż doszliśmy do gęstych zarośli. Tam wyszły z krzaków dwie lokalne kobiety i powiedziały, że dalej drogi nie ma. Możemy jedynie sobie wypożyczyć łódź. Z ciekawości, bo i tak nie mieliśmy przy sobie kasy spytaliśmy, czy mają na sprzedaż zimne piwo. Miały, po 200rupii, postukaliśmy się w głowę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Odnoszę wrażenie, że takie widoki jak na Ile aux Cerfs można też doświadczyć nie przypływając tu, ale spotkać na głównej wyspie Mauritius. Trudno uwierzyć, że nazwa wyspy nie pochodzi od tego, że naciąga się tu turystów, ale od tego że kiedyś mieszkały tu sympatyczne rogacze. Dzień spędziliśmy bardzo przyjemnie na plaży, słońce prażyło niemiłosiernie ale słyszeliśmy, że i w Polsce długi weekend rozpieszcza rodaków. W zasadzie jeśli chodzi o temperatury w dzień, to i w Warszawie i na Mauritiusie było dziś podobnie bo około 27stopni. Ciekawy jestem, czy tulipany u nas już zakwitły...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz