piątek, 4 maja 2012

Deszczowe powitanie

Wreszcie w domu. Podróżowanie w dzisiejszych czasach to prawdziwy luksus. Jednego dnia jest się na końcu świata by po kilkunastu godzinach ponownie stąpać po polskiej ziemi. Pomyśleć że wczoraj o tej porze sączyliśmy jeszcze zimnego Phoenixa przy obiedzie nad basenem w Mon Choisy. I komu to przeszkadzało ? :-) A w Polsce powitał nas wiosenny deszcz. Większość tulipanów w ogrodzie już przekwitła lub uschła. Za to wszystkie zielone rośliny, sosny i drzewka owocowe są bujnie zielone i obsypane kwiatem i świeżymi przyrostami. Na warszawskim Okęciu czekaliśmy na bagaże dokładnie 1 godzinę i 5minut. Chodziło o zwykły europejski przelot krótkodystansowy. Bałagan, chaos na tablicach informacyjnych, złe komunikaty i biedny facet z krótkofalówką z obsługi, który na pytanie co z bagażami odpowiedział, że próbuje się połączyć z sortownią. Śmiech pusty bierze jak słyszę że Polska jest gotowa do Euro 2012, która to impreza zaczyna się za miesiąc. Jak można brać się za imprezę europejskiej rangi, jeśli nie można w godzinę rozładować bagaży z samolotu na największym lotnisku w Polsce, które ma być wizytówką i czasem pierwszym kontaktem z naszym krajem dla kibiców przylatujących na Euro 2012. Przecież to jest kompletna amatorszczyzna, wszystko jest na słowo honoru i cała ta hucpa zakończy się typowym polskim "jakoś to będzie". Smutne, że każdy powrót do naszego kraju zza granicy, nawet z krajów trzeciego świata, kończy się rozczarowaniem i skłania do refleksji w jakim kraju my żyjemy. Albo Polacy na lotniskach. Na wezwanie obsługi, że wchodzić mogą np. rzędy od 25 do 32, oczywiście wszyscy rodacy rzucają się jakby się bali, że zabraknie dla nich siedzeń. No i obsługa wycofuje tych, którzy siedzą w innym rzędzie i jakaś babina zaczyna lamentować do czarnoskórego pracownika lotniska po polsku, dlaczego nie chcą jej wpuścić, przecież Józka już wpuścili a oni są razem. Obsługa grzecznie informuję ją, że musi zaczekać na swoją kolej, to nie, ona Rejtanem staje, ze krzywdę jej robią , z kolejki chcą ją wyrzucić a takie miała dobre miejsce z przodu. Ręce opadają i aż wstyd się przyznawać w takich sytuacjach do swojego polskiego obywatelstwa. Choć i tak nikt pewnie długo nie przebije Rokity na pokładzie Lufthansy. No nic, trzeba wracać do rzeczywistości, skosić trawę, zrobić zakupy i wracać w poniedziałek do fabryki.

środa, 2 maja 2012

fotki 11

Au revoir Maurice

Spędziliśmy na wyspie kilkanaście dni i czas się przyznać, czy podobało nam się czy nie. Zawsze podchodzę do nowego kierunku z dużym optymizmem i pozytywnie. Wiadomo, gdyby mnie ta destynacja nie interesowała, bym tu nie przyjechał. Z Mauritiusem jest tak, że wielu znajomych z pracy już tu było, nie wiedzieć czemu akurat ta wyspa cieszyła się taką popularnością. I cieszy się do dziś, ciągle słyszę, że ktoś mówi że leci na Mauritius. Wrażenia jednak są mieszane, wielu ze znajomych stwierdziło, że niby fajnie, ale nudno, nic się nie dzieje, bałagan, życie zamiera o zmroku, brudno, nigdy więcej by tu nie przyjechało. Inni twierdzili, że przepiękne plaże, egzotyka, rajska wyspa. Mi osobiście wyspa bardzo przypadła do gustu. Po pierwsze mam bardzo miłe wspomnienia z dzieciństwa związane z Indiami, a jak napisałem w jednym z pierwszych postów, Mauritius na pierwszy rzut oka przypomina małe Indie. Są tu rozsiane po wyspie kolorowe hinduistyczne świątynie, na ulicach widać kobiety w sari z bindi na czole, co chwila stoją budki z hinduskimi przysmakami, plackami puri i samoussami. Brakuje tylko napisów w języku hindi. Nasza sprzątaczka Sujeta też jest sympatyczną, uśmiechniętą Hinduską. Obok Hindusów żyją w symbiozie muzułmanie i rdzenna ludność - Kreole. Ci pierwsi mają swoje meczety ale równie duża jest tu ilość kościołów katolickich. Ta wielokulturowość jest barwna i ekscytująca. Człowiek czuje się na wyspie bezpieczne i nawet w Port Louis krążąc samochodem po dziwnych podejrzanych dzielnicach czy przeciskając się po bazarowych alejkach nie odczuwa się żadnego zagrożenia. Policja jest tu zresztą widoczna na każdym rogu, ale zajmują się gównie sterowaniem ruchu a w dużych miastach są przy wszystkich budynkach użyteczności publicznej, praktycznie na każdym rogu. Maurytyjczycy mają wysoko rozwiniętą turystykę. Wiadomo, to ich główna gałąź przemysłu oprócz trzciny cukrowej i połowów ryb. Wybrzeże zabudowane jest hotelami, domami i apartamentami na wynajem, oferowane są tu wszelkie rozrywki związane z nurkowaniem, wycieczkami morskimi, łowieniem ryb itp. Przeglądając przewodnik przed wyjazdem wyczytałem, że wyspa Mauritius posiada jedne z najbardziej ekskluzywnych hoteli na świecie. Są tu dzielnice dla bogatych turystów, oczekujących luksusowej oferty ale i zwykły przeciętny turysta z mniejszym budżetem znajdzie coś dla siebie. Jest tu mnogość plaż, czyli tego co tak naprawdę przyciąga turystów. Można sobie jechać wzdłuż wybrzeża i każdego dnia zatrzymywać się na innej. Co ważne Maurytyjczycy bardzo dbają o czystość swojego najważniejszego daru natury. Z jednej strony bardzo śmiecą, z drugiej zaś strony codziennie rano armie pracowników w pomarańczowych uniformach przeczesują publiczne plaże sprzątając je. Mieszkańcy wyspy kochają swoje plaże, to część ich tradycji i tożsamości. W każdy weekend i święto tłumnie przyjeżdżają samochodami, motorami i autobusami i ucztują nad brzegami oceanu. Przyjeżdżają na cały dzień, rozstawiają namioty, budują polowe kuchnie, gotują tu, piją, grają na instrumentach muzycznych. To jest najlepsza rozrywka. Co innego w dni powszednie. Wtedy plaże są wyludnione, trudno znaleźć na nich jakiegoś tubylca. Gdzieniegdzie leżą biali turyści, ale na tych mniej popularnych plażach, można mieć spokojnie kilkaset metrów plaży tylko dla siebie. Mnie osobiście widok plaż nie powalił na kolana, te karaibskie są chyba ładniejsze, nie znaczy to jednak że czegoś im brakuje. Woda ma przepiękną barwę, zatoczki z białym piaskiem są malownicze, w zależności od miejsca na wybrzeżu woda może być przezroczysta albo mętna. Piasek na plażach częściej jest żwirowaty niż drobny i miałki. W wodzie już po kilku metrach można napotkać rybki a jak się z maską popłynie trochę dalej są ładne kolorowe, duże okazy. Na plażach można się zrelaksować, odpocząć. Nieliczni obwoźni sprzedawcy paciorków, koszulek i obrusów nawet nie są nachalni. To nie jest Bali, gdzie od natrętnych sprzedawców trzeba się odpędzać jak od much i przebywanie na plaży staje się nieznośne. Tu jest kultura. O cenach pisałem, podsumowując wyjazd, na miejscu można przeżyć taniej niż nad polskim morzem, co może nie jest zaskoczeniem, bo polski Bałtyk w sezonie jest droższy niż St. Tropez. Najdroższy przy wakacjach na Mauritiusie jest rzecz jasna przelot. Ceny najtańszych biletów wynoszą około 3500PLN, np. całkiem niezłym narodowym przewoźnikiem Air Mauritius. Lot z Polski z przesiadkami, w którymś z europejskich portów trwa łącznie około 16 godzin. Pozytywnym aspektem jest zaledwie 2 godzinna różnica czasowa z naszym krajem. Noclegi na wyspie w zależności od miejscowości i rodzaju zakwaterowania mogą się różnić. Kiedy szukałem czegoś do wynajęcia znalazłem oferty typu 2 pokoje z kuchnią za około 35EUR, czy 75EUR za dwupokojowy domek za dzień. Ale z relacji znajomych wiem, że opcji jest o wiele więcej i można spać taniej. Domek który wynajęliśmy miał trzy sypialnie, duży salon z jadalnią i kuchnią, trzy łazienki, taras , mały ogródek, miejsce na samochód i niewielki basen. Położony jest w dzielnicy domków i apartamentów na wynajem, około 200metrów od plaży Mon Choisy. Przebywaliśmy na Mauritiusie poza wysokim sezonem a mimo to pogodę mieliśmy fantastyczną. Nie było przesadnie upalnie, człowiek nie spływał potem zaraz po wyjściu z klimatyzowanego pomieszczenia jak to jest w Azji. Temperatury w ciągu dnia były w granicach 26-27stopni, natomiast w nocy spadały niewiele bo do 22-23stopni. Ogólnie bardzo przyjemnie i relaksująco. Odległości na wyspie są niewielkie, o czym już pisałem, mając swój środek transportu można tego samego dnia dojechać na kraniec wyspy i wrócić. Na środku wyspy znajduje się kilka wysokich gór a całe niziny zajmują uprawy trzciny cukrowej. Podoba mi się, że na wyspie nie ma masowej turystyki, białych widuje się rzadko, chyba że na popularnych plażach albo w centrach dużych turystycznych ośrodków, jest tu przytulnie, cicho i spokojnie. Podoba mi się życzliwość ludzi, wielokulturowość, styl życia na wyspie. Podobają mi się nawet hałaśliwe, zatłoczone, ulice miasteczek, gdzie panuje nieopisany bałagan. To wszystko ma swój egotyczny urok. Naszym dzieciakom też się Mauritius bardzo spodobał, najbardziej basen przy domku, plaże i możliwość zabawy w oceanie. Gotowaliśmy sobie sami i prawdę mówiąc jedliśmy więcej i smaczniej niż robimy to na co dzień w domu. Obawiam się więc, że kilka kilogramów przybyło. Rum na wyspie jest wyśmienity i z colą i cytryną był codziennym aperitifem przed posiłkiem. Piwo Phoenix też daje radę. Trochę pozwiedzaliśmy, trochę poplażowaliśmy, trochę się opaliliśmy. Wziąłem ze sobą 6 książek, ale udało mi się zaledwie dziś doczytać do końca pierwszą z nich. Zawsze było coś ciekawszego do robienia w ciągu dnia niż czytanie książek. Gdyby ktoś się mnie pytał czy warto tu przyjechać na wakacje, zdecydowanie odpowiedziałbym, że Mauritius wart jest swojej ceny. Spokojne miejsce na odpoczynek, ciekawe, egzotyczne, gwarantujące dobrą pogodę i ciekawe wrażenia. Niektórzy przyjeżdżają tu na wypoczynek, inni żeby nurkować, jeszcze inni żeby wziąć ślub. Widzieliśmy dziś na plaży parę białych, którzy pozowali w białych strojach ślubnych. Wie romantisch!

wtorek, 1 maja 2012

fotki 10

Święto Pracy

Zapowiada się gorący dzień. I to nie tylko dlatego, że wstałem przed siódmą rano i wyszedłem do ogrodu, żeby stwierdzić, że niebo jest znowu cudownie błękitne bez żadnej chmurki a słońce wyłaniające się spoza liści bananowca zaczyna mocno przygrzewać. Dziś mamy 1 maj - święto ludzi pracy na całym świecie. Najchętniej obchodzone rzecz jasna tam gdzie rządzą socjaliści i populiści. Na wyspie Mauritius rządzi Partia Pracy, więc obchody szykują się imponująco. Od kilku dni jeżdżąc po wyspie widzieliśmy przystrojone ulice i miasta w chorągiewki, flagi i plakaty niebiesko czerwone. Na czerwonym tle jest biały klucz a na niebieskim biały ptak - kurczak albo coś podobnego. Wczoraj wieczorem jadąc samochodem przy plaży w Mon Choisy widzieliśmy jakieś przygotowania na plaży. Zapowiada się więc ciekawa impreza wieczorem jak już tłumy Maurytyjczyków wrócą z pochodów i politycznych wieców, żeby tłumnie spędzić popołudnie na plażach. To podobna tradycja tego dnia a nasza plaża w Mon Choisy została wybrana jako jedna z kilku oficjalnych miejsc na Mauritiusie na dzisiejsze plażowe świętowanie. Ciekawe czy będą darmowe kiełbaski i piwo? Wytrzymaliśmy przy basenie do południa , zjedliśmy miskę upieczonych w głębokim tłuszczu pierożków samoussa i poszliśmy na plażę. Mieszkamy dokładnie na granicy plaż Mon Choisy i Trou aux Biches. Skręciliśmy w lewo, czyli na tą ostatnią. Na początku są skałki, jakieś prywatne posesje, potem zaczynają się plaże hotelowe, każda kolejna coraz ładniejsza. Rozłożyliśmy się pod palmą pośrodku miejscowości Trou aux Biches. Mówiąc szczerze, po tych kilku dniach i objechaniu wielu plaż, ta w miejscowości Trou aux Biches wydaje się być zdecydowanie najfajniejszą na Mauritiusie jaką widzieliśmy. Ma egzotyczny klimat, dorównuje miejscami plażom na Karaibach, w Meksyku czy na Dominikanie. Jest szeroka, z białym piaskiem, są palmy kokosowe, jest piękny odcień morza. Wszystko to co nieodłącznie kojarzy się z wakacjami w tropikach. Spędziliśmy tu kilka godzin. Po powrocie do naszej willi, postanowiliśmy ze Zbychem sprawdzić co się dzieje na festynie na publicznej plaży w Mon Choisy. Okazuje się jednak, że Trybuna Ludu przed laty organizowała lepsze imprezy 1-majowe. Ci na wyspie mogliby się od naszych aparatczyków jeszcze wiele nauczyć. Kiedy pojawiliśmy się na miejscu, większość uczestników już się rozjeżdżała do domu. Kolejne autobusy załadowane politycznym zwolennikami z powiewającymi flagami odjeżdżały z lasku wzdłuż plaży. Kilkadziesiąt kolejnych stało na pobliskim stadionie, czekając na ostatnich maruderów. Lasek zasypany był śmieciami, butelkami, opakowaniami po jedzeniu. Ciekawe co tu się działo w ciągu dnia? Gdzieniegdzie jeszcze grupki biesiadników grały na bębnach a część osób tańczyła. Generalnie jeśli coś tu się dziś ciekawego działo to nas niestety ominęło. Powoli trzeba nam kończyć zapasy piwa, wyjadać resztki z lodówki i orientować się jak tu wracać do Polski. Wakacje dobiegają końca.