środa, 6 czerwca 2012

Lemury w Isalo

Pobudkę mieliśmy co prawda o 6 rano, ale już pół godziny wcześniej obudziła mnie jaśniejąca zorza wyłaniającego się zza horyzontu słońca. W pokoju było pioruńsko zimno. Podłogi są ze szlifowanego cementu i lodowate. Sam wystrój eleganckiego nowoczesnego wnętrza pokoi jest zimny a co dopiero jak za oknem jest jeszcze poniżej 10 stopni. Nie zdziwiłbym się gdybym z tego powodu złapał jakieś przeziębienie, bo już pociągam nosem. Okaże się, że zamiast malarii, której się obawiałem ponieważ odstawiłem leki antymalaryczne dopadnie mnie najzwyklejszy katar. Zaraz po śniadaniu pojechaliśmy do pobliskiego miasteczka Ranohira, gdzie załatwiliśmy papiery uprawniające do wjazdu do parku narodowego i wzięliśmy na pokład lokalnego przewoźnika. Ruszyliśmy piaszczystą, pełną wybojów drogą wśród sawanny do parku narodowego Isalo. Jest to imponująca formacja skał, dolin, lasów i pustyni obejmująca powierzchnię ponad 800 kilometrów kwadratowych. Z daleka pejzaż przypomina trochę kaniony w Arizonie. Ponieważ jednak przez góry przepływa kilka rzek, potworzyły się tam zielone doliny z bujną roślinnością. Próbowaliśmy na dobry początek poczęstować naszego przewodnika po parku - Rolanda rumem. On jednak odmówił, nalał sobie kilka kropel na dło0nie i wtarł w szczecinę na głowie. Powiedział, że w ten sposób dziękuje za poczęstunek, ale nie pija na co dzień. Co kraj to obyczaj. Po opuszczeniu naszego busika ruszyliśmy pieszo na dwie połączone trasy - Namaza oraz Piscine Naturelle co jak sama nazwa wskazuje jest naturalnie powstałą sadzawką. Idąc ścieżką wśród wysokich zielonych drzew natrafiliśmy na lemura z czerwoną sierścią na głowie, który był jednak dość płochliwy i szybko się zmył. Chwilę potem natknęliśmy się jednak na całe stado lemurów nad rzeką. Te nie robiły sobie wiele z obecności ludzi. Najspokojniej w świecie skakały sobie z gałęzi na gałąź i pojadały liście z drzew. Był to najbardziej popularny gatunek - lemur katta, o jasno szarej sierści z białym pyskiem, czarnym nosem i czarnymi obwódkami czerwonych oczu, oraz pasiastym czarno-białym ogonem. Wypisz wymaluj król Julian. Warto zaznaczyć, że lemury to gatunek endemiczny dla Madagaskaru, nie żyjący na wolności nigdzie indziej na świecie. Wszyscy z naszej grupy oszaleli na punkcie tych stworzeń i spędziliśmy przy nich następna godzinę pstrykając zdjęcia jak głupi. Zrobiłem pewnie ze sto zdjęć, z których pewnie połowa będzie do usunięcia. Obok gęstwiny drzew gdzie spostrzegliśmy lemury, był mały placyk z ławeczką, gdzie siedział amerykański turysta. Nie wykazywał żadnego zainteresowania lemurami na drzewie kilkadziesiąt metrów dalej, tylko rozwiązywał sobie sudoku. Potem zrobiliśmy sobie prawie 10 kilometrowy trekking po skałkach i momentami było naprawdę stromo i ciężko. Do tego mieliśmy dziś pecha, po od rana towarzyszyły nam chmury i wiał wiatr i jak już pewnie wspominałem było bardzo chłodno. Przewiało mnie na maksa i czuję, że moje szanse na rozchorowanie się dramatycznie wzrosły. Wszystkie te niedogodności można jednak wybaczyć bo widoki w parku były zapierające dech w piersiach. Skały mienią się kolorami żółci, czerwieni i zieleni. Kulminacyjnym puntem naszej trasy był naturalny zbiornik wody w małej uroczej dolince, przypominającej oazę na pustyni. Chętni mogli się zagłębić w lodowatej toni bursztynowej wody. Mocno zmęczeni zeszliśmy z gór około 3 po południu. W drodze do naszego hotelu odwiedziliśmy jeszcze 2 hotele do inspekcji, Isalo Ranch - bardzo fajne miejsce z widokiem na góry i budżetowym zakwaterowaniem (jak na tereny parku narodowego, bo nocleg kosztuje 60EUR), oraz Satrana Lodge - wygodne, wysokiej klasy namioty typu safari, z pięknym zapleczem i też w obrębie gór. Zaledwie 20EUR więcej za nocleg a wrażenia estetyczne o niebo lepsze. Potem obiad w naszym bezpłciowym Isalo Rock Lodge i na wieczór jeszcze jeden hotel - Le Relais de la Reine. Ten był naprawdę super z domami z kamienia i drewna, ze stadniną koni, kortami tenisowymi, ekskluzywną restauracją. Wszystko wkomponowane w otaczające skały. Rewelacja, ale najdrożej z tych przez nas odwiedzonych. Przy okazji zwiedzania tego hotelu mieliśmy ubaw po pachy. Zjawiliśmy się tam kiedy zapadał zmrok. Powitała nas młoda dziewczyna, drętwa jakby połknęła kijek, jak się okazało dyrektor hotelu. Byliśmy zmęczeni po całodniowym wysiłku w parku i chcieliśmy jak najszybciej wracać do naszego hotelu na odpoczynek. Dziewczyna, która pochodziła z Argentyny, zaczęła od pokazania jednego z domków, po czym skierowała się do stajni a my za nią. Nasza Amerykanka wdała się z nią w jakieś babskie rozmowy a my faceci staliśmy zdumieni, co też takiego prezentuje nam Argentynka. A ona podchodziła do każdego boksu i przedstawiała konia, mówiła jaki jest, co lubi itp. Potem wyjęła marchew i zaczęła karmić konie. Sytuacja zrobiła się absurdalna, zapadła noc a my zamiast oglądać hotel karmimy sobie konie gdzieś na Madagaskarze. Po dzisiejszym dniu muszę powiedzieć, że Isalo ze swoim parkiem i hotelami to zupełnie odmienny świat od tego, który widzieliśmy na początku naszego pobytu na wyspie. Jutro mamy zamiar dotrzeć na wybrzeże i być może będzie nam dane wykąpać się w Oceanie Indyjskim. Liczę tez że będzie w końcu cieplej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz