niedziela, 3 czerwca 2012

Im dalej tym lepiej

Podążamy drogą RN7 na południe i jest pięknie. Krajobraz zmienił się od wyjazdu ze stolicy, gdzie było płasko i teren był mało urozmaicony. Również miasteczko Antsirabe nas nie zachwyciło, choć to 3 pod względem wielkości miasto na Wyspie, ot większa miejscowość, płaska zabudowa, trochę budynków, setki straganów i tłumy ludzi. Przebiega tędy kolej, więc siła rzeczy jednym z okazalszych budynków jest murowany i otynkowany dworzec, są tez inne pozostałości po kolonialnej obecności Francuzów, wille, szkoły i dość okazały hotel na wzgórzu. Mieliśmy ruszyć skoro świt a skończyło się jak zawsze godzinnym opóźnieniem. Jeśli ministerstwo turystyki Madagaskaru chciałoby coś polepszyć, to podpowiadam, że powinno to być zdecydowanie organizacja i punktualność. Te rzeczy szwankują na każdym kroku. Najpierw przejechaliśmy się po mieście, zwiedziliśmy m.in. stary kolonialny budynek, w którym mieści się obecnie hotel z termami oraz wysoką imponującą katedrę. Jak wspominałem, połowa Malgaszów wyznaje zabobony i prymitywne obrządki, co nie zmienia faktu, że ponad 60% ludności to katolicy i chętnie przychodzą do kościoła. Zresztą kościołów na wyspie jest jak równie dużo jak ryksz na ulicach. W każdej nawet najmniejszej miejscowości stoi budynek kościoła i często obok pomalowanego na czerwono w barwy THB sklepu z piwem stanowi najbardziej reprezentacyjne miejsce. Czy ta mnogość kościołów nam Polakom czegoś nie przypomina? Teraz rozumiem dlaczego w 1937 roku były plany, aby Madagaskar został kolonią zamorską Rzeczypospolitej Polskiej :-) Swoją droga co za idiotyczny pomysł. Będąc w mieście pojechaliśmy zobaczyć 2 manufaktury. Wiadomo, wycieczki organizowane przez biura podróży mają swoje prawa, trzeba zwiedzić kilka sklepów. Nie inaczej jest z naszą grupą. Natomiast dobór miejsc, które odwiedzamy jest niezwykły i zaskakujący i o dziwo nawet mi się podoba. Wczoraj byliśmy w fabryczce, gdzie przetapiano aluminium z różnych urządzeń na patelnie i inne garnki. Dziś odwiedziliśmy zakład, gdzie z pustych, zużytych puszek jeden majster tworzył małe samochodziki i rowerki. Powstawały na naszych oczach małe cudeńka, trochę to co prawda kiczowate, ale jednak niespotykane. Kupiłem na pamiątkę model Citroena 2CV wykonany z puszki po piwie Phoenix, które w dużych ilościach piłem miesiąc wcześniej na Mauritiusie. Można powiedzieć, że jestem sentymentalny ;-)Potem odwiedziliśmy zakład, w którym przerabia się rogi Zebu na biżuterię oraz inne przedmioty użytkowe. Też całkiem ciekawe. Oba zakłady mieściły się w wąskich uliczkach na przedmieściach Antsirabe. Wystarczyło odejść 5 metrów dalej i dopadały cię tabuny dzieci. Są tu wszędzie. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że połowa napotkanej ludności to małe dzieci. Będzie wiec kto miał pracować na przyszłe emerytury. To jednak raczej sfera pobożnych życzeń i to nie dlatego że system ubezpieczeń społecznych kuleje, ale dlatego, że jak powiedział Roger na wyspie nie rejestruje się ponad połowy urodzeń. Oficjalnie mieszka tu 20 milionów ludzi, nieoficjalnie mieszkańców Czerwonej Wyspy jest dwukrotnie więcej. Jak wspomniałem, krajobraz się zmienia, mamy teraz więcej pagórków, dużo iglastych drzew, pojawiły się nagie skałki. I co jest najbardziej niezwykłe, zbocza usiane są tarasami ryżowymi. Można się spodziewać tarasów w Chinach, Wietnamie i Indonezji ale nigdy nie przypuszczałem, że na Madagaskarze jest to głównie uprawiane zboże. Tarasy ryżowe towarzyszą nam po obu stronach drogi, są nawadniane naturalnie przez małe wodospady i potoki spływające ze zboczy. W drodze na obiad w miejscowości Ambositra, zauważyliśmy przy drodze zbiegowisko mężczyzn przy zadaszonym pawilonie na polu. Okazało się, że odbywają się tu walki kogutów. Wiadomo, takiej okazji przepuścić nie można. Na naszą prośbę, zatrzymaliśmy się na kwadrans i wmieszaliśmy w tłum, w zasadzie wyłącznie samych mężczyzn. Były tu stoiska z jedzeniem, stoliki gdzie grano w karty czy znane u nas z bazarów 3 kółka i inne hazardowe gry. Co ciekawe, dzieci uprawiają tu hazard na równi z dorosłymi. To smutny widok, kiedy małe, obdarte brudne dziecko z płomieniem w oczach stawia pieniądze licząc na wygraną. Mimo obecności ponad kilkuset mężczyzn dziwnie nam się przyglądającym nie odczuwało się tu żadnego niebezpieczeństwa. To nie bazar Rożyckiego w Warszawie w latach 80-tych. Sama walka pary kogutów nie wzbudziła w nas większego entuzjazmu, ale sama otoczka imprezy była naprawdę ekscytująca. Po obiedzie, na który zjedliśmy typowe danie narodowe, mieszankę ryżu z mięsem i różnymi warzywami ruszyliśmy w dalszą 150 kilometrowa trasę do Fianarantsoa, gdzie mamy zamiar dotrzeć przed zachodem słońca. Żeby zrobić zdjęcie zachodzącego słońce zatrzymaliśmy się po drodze przy wiejskiej szkole. Mały podłużny budynek, z tylu boisko do gry w kosza na ubitej glinianej ziemi. W zasięgu naszego wzroku jakieś 500 metrów niżej znajdowały się zabudowania wioski. Nie minął kwadrans a większość mieszkańców do nas dobiegła, głównie dzieci, ale również ich matki. W końcu nie co dzień zatrzymuje się tu autobus z białymi turystami. Okazuje się, że wzbudzamy takie samo zainteresowanie u Malgaszów jak lemury u nas. Tubylcy uwielbiają jak się ich fotografuje a potem pokazuje zdjęcie na wyświetlaczu aparatu. Dla dzieciaków to najlepsza rozrywka. Były wniebowzięte. W autokarze wzorem starej dobrej tradycji polskich podróżników rozpiliśmy butelkę orzechówki dostarczonej przez Skota z RelaksMisji. Wszyscy pijący się zrelaksowali. Dzisiejszej nocy śpimy w Fianarantsoa, w całkiem przyzwoitym dużym hotelu Zomatel z wewnętrznym basenem. Na kolację było jakżeby inaczej Zebu z pieczarkami i imbirem. To ich lokalna wołowina. Smakuje przednie. Co ciekawe, jak dotąd mamy we wszystkich hotelach darmowe wifi. To miłe zaskoczenie na Madagaskarze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz