środa, 6 czerwca 2012

RN7

Po śniadaniu w naszym hotelu Zomatel wjechaliśmy z samego rana busikiem na szczyt wzgórza w Fianarantsoa, skąd rozpościerał się piękny widok na osnute mgłą budzące się do życia miasto. Niestety nie byłem jeszcze w Kathmandu, ale z uwag Anglika i Szweda wywnioskowałem, że widok osnutego wzgórza właśnie przypomina stolicę Nepalu. Kolejne miejsce, które muszę koniecznie odwiedzić. Prawdziwym podróżnikiem w naszej małej grupce jest Edvard ze Sztokholmu. Facet ma 37lat i odwiedził w swoim życiu już 172kraje. Pozostało mu jeszcze 23 krajów, żeby być już wszędzie na Ziemi. Miejscowość Fianarantsoa rozproszona jest na kilkunastu wzgórzach porośniętych wysokimi akacjami. Wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia, jak tu jest chłodno, zwłaszcza nocą. Dziwne, bo przebywając na Mauritiusie nocami pociłem się z ciepła pod prześcieradłem, a tu na Madagaskarze marznę pod kołdrą. A przecież wyspy dzieli zaledwie 800km i Madagaskar jest bliżej kontynentalnej Afryki. Liczyłem na bardziej równikowe i ciepłe temperatury. Może wynika to z faktu, że przebywamy na wysokości ponad 1500m n.p.m. i przebywamy na Wyspie w chłodnym okresie roku. Dziś jednak opuszczamy już centralny masyw i oficjalnie wjeżdżamy do tzw. południowej części wyspy. Cały czas kierujemy się trasą RN7. Zaliczyliśmy na trasie dwa przystanki, jeden w wiosce, gdzie miejscowa społeczność zajmuje się produkcją wszelkich rzeczy z włókien liści agawy. Robią najpierw z tego sznurki, plecionki, barwią to i wytwarzają np. torby, koszyki, kapelusze itp. Potem dojechaliśmy do miejscowości Ambalavao gdzie obejrzeliśmy w fabryczce "Papier Antemoro" proces wytwarzania papieru z kory drzew Avaho. Włókna z kory były gotowane, rozbijane na miazgę drewnianym młotkiem, wyrabiane ręcznie jak ciasto, potem rozprowadzane w wodzie i suszone. W międzyczasie dla ozdoby dodawano naturalne płatki kwiatów. W Ambalavao przeszliśmy się po mieście na lokalny bazar, gdzie handluje się mydłem i powidłem. Były i warzywa i mięso a nawet suszone koniki polne. Kilo wieprzowiny kosztuje na Madagaskarze około 8 złotych. Zresztą życie na wyspie jest nie jest specjalnie drogie. Naprawdę elegancki hotel potrafi kosztować 100 EUR, ale naprawdę przyzwoity, bardziej skromny można znaleźć spokojnie poniżej 25EUR. Piwo lokalne THB czyli Three Horses, butelka 0.6l kosztuje około 4złotych. Jakieś lokalne przekąski do piwa na straganach, np. smażone koniki polne są poniżej złotówki. Po drodze mieliśmy kolejny nie zaplanowany przystanek. Dwóch Malgaszy w wyrobisku gliny wytwarzało cegły. Mieli wykopany dół z czerwoną gliną. 10metrów dalej pasły się Zebu, które dostarczały niezbędny składnik do produkcji, czyli nawóz. Glina, nawóz i woda dawały plastyczną masę, którą prostym narzędziem zbitym z drewnianych desek formowało się cegły i kładło równiutko na ziemi, żeby wyschły w słońcu. Jedziemy na południe a widoki za oknem ciągle ulegają zmianie. Zielone pagórki z tarasami ryżowymi zamieniają się powoli w coraz większe góry a po obu stronach drogi zaczyna dominować sawanna. Porasta ją długa żółta sucha trawa falująca na wietrze. Gdzieniegdzie rośnie karłowate wygięte drzewko. Po 2 godzinach jazdy opuściliśmy górzyste tereny i wyjechaliśmy na płaskowyż. Jak okiem sięgnąć po horyzont sawanna. Co jakiś czas mijamy wioski z małymi glinianymi chatkami krytymi strzechą. Widoki są przepiękne. Podchodziłem z rezerwą do tej destynacji ale mogę po 2 dniach pobytu powiedzieć śmiało, że tu jest zajebiście fajnie i robi się coraz lepiej z dnia na dzień. Roger polał jeszcze w autokarze nam lokalne vin aperitif o specyficznym smaku i jest bosko :-) Na obiad zatrzymaliśmy się pośrodku sawanny w małym hoteliku gdzie byliśmy jedynymi gośćmi. Do parku narodowego Isalo mamy stąd już tylko 15 minut drogi. Dotychczasowe hotele były bardzo w porządku, ale ten w Isalo bije jak dotąd wszystkie na głowę. Zrzuciliśmy tylko bagaże i pojechaliśmy w teren podziwiać zachód słońca. Były tam formacje skalne, które pięknie się mieniły w zachodzącym słońcu. Na wieczór wróciliśmy do naszego Isalo Rock Lodge. Są to luksusowe, nowoczesne bungalowy położone przy samym parku z pięknym widokiem na góry. Okolica przypomina parki narodowe w Arizonie. Miejsce jest idealne na krótki pobyt dla zakochanej pary, są tu wszystkie luksusy o jakich można tylko marzyć, w tym zewnętrzny podświetlany nocą na wiele kolorów basen i salon masażu. Brakuje tylko wifi, które ponoć się popsuło. Czuję się w tym miejscu trochę nieswojo. Ten hotel będący własnością jakiegoś Włocha, co widać po wyposażeniu i detalach hotelu znajduje się w jakiejś sprzeczności z tym co dotąd widzieliśmy na Czerwonej Wyspie. Po prostu nie pasuje. Jutro podobno wstajemy na wschód słońca. To się jeszcze okaże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz