środa, 25 kwietnia 2012

Plażowanie i zwiedzanie

Nocą musiało padać, bo o świcie kiedy zszedłem na dół i otworzyłem drzwi na taras na podwórzu było mokro. Niebo natomiast było bezbłędnie blękitne z nielicznymi, poszarpanymi białymi chmurkami. Słoneczna, upalna pogoda towarzyszyła nam dziś przez cały dzień. Na szczęście nie ma tu dużej wilgotności, jest po prostu przyjemnie gorąco. Podczas śniadania, w basenie spostrzegliśmy małego gryzonia. Nadal trwają dyskusje czy był to szczur czy mysz polna. Sujeta mówiła o stworzeniu z pogardą, podczas gdy dla naszych dzieci był słodziakiem (takie są skutki oglądania filmów typu Ratatouille) a mama, która go wyłowiła z wody oczywiście została bohaterem. Po śniadaniu ruszyliśmy na plażę Trou aux Biches. Oddalona jest od naszego domku zaledwie około 2-3 km. Plaża jest rewelacyjna. Duża w tym zasługa ekskluzywnych hoteli położonych bezpośrednio nad wodą. Dzięki temu wybrzeże usiane jest dorodnymi palmami, a sama plaza jest szeroka, piaszczysta i zadbana. A że wszystkie plaże na Mauritiusie są publicznie dostępne, z przyjemnością skorzystaliśmy z tego dobrodziejstwa. Woda w oceanie też ma fantastyczną turkusową barwę w Trou aux Biches i nawet ma niezłą przezroczystość. Ze względu na mnogość turystów w tym rejonie, jest tu też wielu obwoźnych sprzedawców oferujących koraliki, sarongi a nawet obrusy. No i oczywiście wycieczki katamaranami, łodziami ze szklanym dnem itp. Wszystko oczywiście po okazyjnych cenach. To jedna z piękniejszych plaż jakie do tej pory zobaczyliśmy, ma wszystko czego można oczekiwać po wakacyjnej plaży na egzotycznych wakacjach łącznie z opalaniem się topless turystek :-)Siedzieliśmy tu prawie do 2-giej po południu po czym pojechaliśmy na popołudniowy relaks do słynnego botanicznego ogrodu w Pamplemousses. Odległości na wyspie Mauritius są niewielkie, czasem jednak krótka droga potrafi zająć wiele czasu jeśli jedzie się przez małe miejscowości i utknie w korku, a innym razem tą samą odległość można pokonać w oka mgnieniu jeśli korzysta się z autostrad. Tak, tak, wyspa Mauritius choć jest prawie 170 razy mniejsza od Polski może się pochwalić kilkoma autostradami przecinającymi wyspę w różnych kierunkach. Może nie są najnowocześniejsze i często usiane rondami, ale spełniają swoją rolę. Do parku dojechaliśmy w kilkanaście minut. Jeździ się po Mauritiusie łatwo jeśli chodzi o orientację, choć może nie tak prosto jeśli chodzi o prowadzenie auta. Obowiązuje tu ruch lewostronny i trzeba dużo koncentracji żeby się nie pomylić na drodze i przyzwyczaić do zmiany biegów lewą ręką. Zdarzyło nam się już kilkakrotnie włączać wycieraczki zamiast kierunkowskazu czy jechać pod prąd a na jednym z rond mało co nie doszło do zderzenia z mercedesem. Królewskie ogrody botaniczne imienia Sir Seewoosagur Ramgoolam w Pamplemousses to najbardziej tego typu znany obiekt na wyspie i jeden z piękniejszych na świecie. Kilkuset hektarowy teren zajmują piękne okazy flory. Nie znam się na łacińskich nazwach okazów, ale były tu takie drzewa, rośliny i kwiaty jakich dotąd w życiu nie widziałem. Jakiś świerk, którego nazwy nie pomnę, miał wysokość dziesięciopiętrowego budynku i aparat tego nie obejmie, był tu szpaler palm zupełnie jak z Beverly Hills w LA, całe zagajniki żółtych i zielonych bambusów i całe lasy egzotycznych roślin. Drzewa z rozległymi konarami rodem z Kambodży, drzewa gumowe, palmy królewskie o strzelistych, smukłych pniach jak i palmy butelkowe. Na terenie ogrodu było też kilka sadzawek, jeziorko z romantyczną altanką ale najbardziej znaną atrakcją jest prostokątna sadzawka z wielkimi amazońskimi liliami wodnymi. Jest tu też sadzawka z kwiatami lotosu w kolorach różu i błękitu. A dla wielbicieli fauny jest zagroda z jeleniami oraz z wielkimi żółwiami. Całość jest imponująca i co ważne stanowi bardzo fajną odmianę od leżenia plackiem na słonecznej plaży. Gęste drzewa dają przyjemny chłód i chodzenie alejkami stanowi miły relaks popołudniowy. Naszym dzieciakom ta wizyta bardzo przypadła do gustu. Jeśli mogę jednak coś poradzić, to obficie nasmarować się środkami przeciwkomarowymi albo wybrać się tu w długich spodniach. Komary tną jak głupie, cierpieliśmy przez nie strasznie. Park został założony w połowie XVIII wieku, wstęp kosztuje 100 rupii (PLN10) od osoby dorosłej powyżej 5lat. W parku zjedliśmy sobie hinduskie przysmaki, zakupione po drodze w miasteczku Triolet. Kupowaliśmy u babeczki, która miała stoisko przy ulicy, zaraz przy przystanku autobusowym. Wzięliśmy na czuja chrupkie pierożki rybne oraz z kurczakiem w cenie 10rupii (około 1 PLN) za 3 sztuki, po czym zauważyliśmy, że miejscowi wysiadają z autobusu i kupują najczęściej takie smażone kulki wielkości orzecha włoskiego. Wzięliśmy więc je również, i okazały się naprawdę smacznym rodzajem warzyw w cieście usmażonych na głębokim tłuszczu. Park jak i większość przybytków użyteczności publicznej na Mauritiusie zamyka się o 5tej po południu. Niedługo potem, bo godzinę później robi się już bowiem ciemno. Zdążyliśmy jeszcze potem podjechać do Grand Baie do hypermarketu Super U, dokonać ponownie niezbędnych zakupów, za które powinniśmy już mieć złotą kartę klienta i teraz jemy kolacje nad basenem. Dziś obiadokolacja w stylu amerykańskim, czyli pieczony kurczak, frytki i sałata z pomidorów, papryki i czerwonej cebuli. Jedynym ukłonem w stronę egzotyki jest smażona zielona kapusta w sosie ostrygowo - czosnkowym. Jutro wielki dzień - urodziny dwóch uczestników naszej wycieczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz