poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Rozpoznanie terenu

Pierwszy pełny dzień na wyspie. Spaliśmy dość długo bo zwiódł nas czas. Myśleliśmy , że to 6 rano na zegarku, podczas gdy różnica między Polską a Mauritiusem wynosi 2 godziny, więc w rzeczywistości była już ósma rano. Wszyscy się wyspali, zmęczenie lotem minęło jak ręką odjął. Śniadanie sporządziliśmy z zakupionych poprzedniego dnia wiktuałów i nie mam tu na myśli rumu Green Island. Jajecznica, świeże bagietki, szynka i kawa. Potem zjawiła się Sujeta, hinduska, która sprząta w naszym domku i przychodzi około 10 rano. Zamieniliśmy z nią kilka słów i spakowaliśmy się do samochodu żeby pojechać na północ i pozwiedzać wybrzeże. Pierwsza wielka miejscowość to Grand Baie - jedna z popularniejszych turystycznych destynacji na wyspie. Zatoka rzeczywiście jest imponująca, piękny błękitny odcień wody, dużo jachtów i łódeczek, wybrzeże zabudowane jest hotelami, sklepami i restauracjami. Na szczęście jest i publiczna plaża. Trzeba przyznać, że mieszkańcy Mauritiusu dbają o swój kraj. Jest dość czysto i schludnie, w parkach i na plażach widać służby miejskie, które sprzątają każdy skrawek trawy. Grand Baie jest dość nowoczesne, są tam dzielnice z pięknymi willami nad samą wodą, jak też handlowe pasaże ze znanymi sklepami markowych zachodnich firm, dość powiedzieć, że przy głównej ulicy jest salon motocykli Harley Davidson. Przy pasażu nadmorskim jest też firma o swojskiej nazwie Wojtek Diving i dopiskiem po polsku - nurkowanie. Nasi już tu są i mają się dobrze. Zatrzymaliśmy się w miasteczku, nie na centralnej plaży ale tej dalszej - La Cuvette, urokliwej małej piaszczystej plaży, trochę na uboczu głównego ruchu. Piękna zatoczka otoczona skałkami, piękne widoki, woda cieplutka. Było trochę rybek przy brzegu ale widoczność w wodzie słaba. Poplażowaliśmy się w wodzie godzinkę i ruszyliśmy dalej na północ. Kolejny przystanek Pereybere, też rozbudowana turystycznie miejscowość, ale plaża nieszczególnie zachwycająca, albo spodziewaliśmy się czegoś innego. Dość dużo knajpek wzdłuż głównej drogi, ceny jednak nie zachęcające, cóż zgodnie z oczekiwaniami wyspa nie należy do tanich destynacji. Jedziemy dalej do Cap Malheureux. Widoki na wybrzeżu ładne, ale warunki do plażowania słabe. Większość wybrzeża jest skalista, a tam gdzie był piaszczysty brzeg, plaża miała może około dwóch metrów szerokości. Pojechaliśmy dalej do Grand Gaube, gdzie odbiliśmy w bok i wiejską drogą dojechaliśmy na cypelek z plażą publiczną. Plaże oznaczone jako publiczne na Mauritiusie mają tę zaletę, że mają toalety murowane, często przebieralnie i prysznice oraz czasem jakieś zaplecze gastronomiczne, co prawda hamburgery na szklanych wystawach wyglądają mało zachęcająco a Zbyszek twierdzi, że niektóre się nawet ruszają. Cenowo też porażka. Ale liczą się chęci ;-) Natomiast zupełnym nieporozumieniem jest brak obwoźnych sprzedawców z lodami czy piwem. Umieraliśmy na plaży w słońcu marząc o łyku chłodnego złocistego płynu. Zaletą plaży w Grand Gaube był fakt, że można było brodzić w wodzie po pas nawet i 300metrów od brzegu. Dla dzieciaków raj. W miejscowości Grand Gaube widać granicę między turystyczną częścią wyspy a normalnym lokalnym życiem mieszkańców. Przy drodze zakupiliśmy w małym blaszanym sklepiku od kobiety nie mówiącej w żadnym cywilizowanym języku, miejscowe przysmaki, pierożki samosa oraz jakieś ziemniaczane placki w cieście o intensywnie żółtym kolorze. Zbyszek wypluł ziemniaki po pierwszym kęsie, ale pierożki wszystkim smakowały. Kosztowały około 30gr. za sztukę. Po plażowaniu pojechaliśmy do największego hypermarketu w okolicy - Super U, gdzie nabyliśmy wszystko co niezbędne, żeby wieczorem przyrządzić sobie wyśmienity ryż smażony z warzywami i kurczakiem - palce lizać. Ceny obiadu w knajpie to około 50zl za pełen trzydaniowy obiad dla jednej osoby. Tak wiec drogo. Kupowanie produktów i przyrządzanie w domu wychodzi o wiele taniej. Ceny sklepowe w hypermarkecie są podobne do tych w Polsce, ale już w małym sklepiku w sąsiedztwie ten sam produkt potrafi kosztować dwa razy więcej. Ryżu nasmażyłem cały wielki wok, jest go tyle, że jutro będziemy też go wsuwać. Ważne że smakował Bartkowi, który należy do wybrednych. Uszy mu się trzęsły i brał kilka dokładek. Cały wieczór spędził w basenie, nic innego się dla niego nie liczy. Dzień dobiega końca, chłopaki grają w karty, ja piszę bloga a Justyna ze Zbyszkiem zaczęli oglądać "Baby są jakieś inne". Nie żałuję że zamiast siedzieć w fabryce, wypoczywamy na Mauritiusie, wcale nie żałuję :-) Przed przyjazdem na wyspę spotkałem się z różnymi opiniami na temat tego miejsca, które masowo zostało odwiedzone przez znajomych z pracy. Najbliższe dni zweryfikują tę opinię....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz